Czemu tak trudno zrozumieć giełdę?

30.03.2021, Kategorie: Nowości, Autor: Paweł Pagacz

Pamiętam taką sytuację, a wydarzyła się ona mniej więcej 10 lat temu. To był jeszcze ten czas, kiedy mogliśmy poświęcić indywidualnie czas jakiemuś człowiekowi. Ten właśnie człowiek zabiegał o spotkanie, do którego wtedy doszło. Poprosił, aby wytłumaczyć mu, na czym inwestowanie polega. Sporo rozmawialiśmy wcześniej przez telefon. Sprawiał wrażenie, że dużo wie i szybko zrozumie mechanizmy rynkowe.

To, co stało się na spotkaniu, przerosło moje najśmielsze oczekiwania. Niestety negatywne oczekiwania. Po pierwsze zobaczyłem, że coś, co jest dla mnie proste i oczywiste, wcale takie dla mojego współrozmówcy być nie musi. I nie było. Po drugie zrozumiałem, że wiedzieć i widzieć, a umieć przekazać to w zrozumiały sposób, to inna para kaloszy. Po trzecie, co już nie tyczy się mnie, a współrozmówcy, nie da się wszystkiego zrozumieć na raz, a już na pewno nie da się nauczyć całego procesu inwestowania w czasie 2 godzinnego spotkania. I po czwarte – najważniejsze – ten, który uczy, powinien na podstawie swoich metod mieć jakieś powtarzalne wyniki, biorąc pod uwagę losowość rynku.

I tu dochodzimy do sedna, bowiem umieć samemu inwestować, to nie to samo, co umieć przekazać wiedzę współrozmówcy. To nie to samo, co stan, w którym współrozmówca będzie w stanie zrozumieć, czym poprawne inwestowanie jest, nie mówiąc już o wdrożeniu go w życie.

Po pierwsze dlatego, że wielu inwestorów nauczyło się czegoś (i uczy nadal), co od dawna nie działa. Sam mam na półce zestaw kilkudziesięciu książek o inwestowaniu, które są warte tyle, ile papier, na którym je wydrukowano. Mam je, bo ładnie wyglądają i czasem ktoś zapyta, co sądzę o czymś. Zaglądam do źródła i w tym względzie wiem, o czym dokładnie nasz Czytelnik przeczytał i co warto wyjaśnić. Ale czy to na rynku pomoże danej osobie, to już śmiem mocno wątpić.

Chciałbym, aby to, co obecnie napiszę, zostało dobrze zrozumiane, a może być trudne. Ktoś pyta mnie, jak w prawidłowy sposób należy rysować kreski analizy technicznej, aby działały. Jako że wiem, kiedy rynek ma szansę, a kiedy szansy nie ma odbić się od danego miejsca, mówię, że należy patrzeć nie na kreskę, ale na wolumen i zrozumieć, czy na rynku działa popyt czy nie. A Czytelnik odpisuje, że on nie pyta o wolumen, tylko o AT,  KIEDY ZADZIAŁA, a kiedy NIE!

I tak właśnie nasze drogi się rozchodzą, bo ja nie potrafię wytłumaczyć, kiedy AT zadziała, a kiedy nie, a klient nie potrafi zrozumieć, że patrzy nie na to, co trzeba. Mówimy w dwóch różnych językach i na tym etapie nie możemy się spotkać na wspólnej płaszczyźnie. Czy moje powiedzenie tego, że jak tak dalej będzie robił, szybko straci pieniądze, ma tutaj sens? Moim zdaniem nie ma, bowiem ktoś musiałby mieć na prawdę otwarty umysł, aby szybko się czegoś nauczyć i na wiarę przyjąć, że ktoś chce dla niego dobrze i ma przy tym wyższy poziom zrozumienia mechanizmów rynkowych.

Czym na rynku jest „uwolniony umysł”?

To jest taki stan, w którym się rozumie i dzięki czemu ma się większą szansę na rynku. Wiecie, czasem robię sobie takie zestawienie Buffeta z przeciętnym inwestorem. Przeciętny inwestor robi 5 analiz, narysuje 6 kresek, wyznacza najlepszą cenę i idzie z tą ideą inwestowania do Warrena Buffeta. Buffet patrzy i zaczyna się śmiać do rozpuku. Ale dlaczego zaczyna się śmiać?

Bo młody stażem inwestor myśli, że dobrze wyznaczył wsparcie, gdzie może kupić, a Warren Buffet ze swoim kapitałem i akcjami w posiadaniu może z nimi robić, co chce. Pierwszy myśli, że może trafić w najlepszą cenę, a drugi wie, że z ceną może zrobić, co chce. Czujecie tę różnicę?

Dlatego zrozumienie, co robi duży inwestor poprzez przepływ jego pieniędzy na rynku, jest kluczem do zarabiania, a nie rysowanie niewiele wartych w praktyce kresek AT. To są te różne poziomy zrozumienia rynku, oceny sytuacji, oczekiwań, czy możliwości.

Jak to jest z kalkulacją ryzyka?

To samo tyczy się ryzyka podejmowanego na rynku. Ryzyko czasem jest małe, czasem z góry wiadome, że jest duże, a czasem jest nieznane. Jak łatwo się domyślić, operujemy tylko wtedy, kiedy ryzyko jest małe, ale nie wchodzimy w rynek wtedy, kiedy ryzyko jest duże, albo tym bardziej nie jest znane. Wydaje się to proste, ale tak, jak w przypadku wyżej omówionego zrozumienia rynku, wśród inwestorów nie ma zrozumienia ryzyka.

Ryzyko u większości ludzi jest elementem nie kalkulowanym w czasie podejmowania decyzji o kupnie danych aktywów. Jakoś to będzie. Ryzyko to zaś nie tylko to, ile można stracić, ale też to, czy jak stracę, to za miesiąc będę miał za co żyć, albo będzie mnie stać na spłatę moich np. długoterminowych zobowiązań. Jeżeli stać mnie na stratę 100% tego, co obecnie inwestuję, to zewnętrzne ryzyka w istocie nie istnieją. Wtedy można w istocie można zajmować się tylko i wyłącznie ryzkiem giełdowym, a tutaj jest u każdego w istocie dużo do zrobienia.

Mali inwestorzy mają często bardzo duży problem z określaniem ryzyka i zarządzaniem nim. Dostanie się tutaj jednak tym większym inwestorom. W ubiegły piątek była taka sytuacja, gdzie – zdaje się – azjatycki inwestor osiągał dość dobre wyniki. Problem polegał na tym, że kupował za więcej kapitału, niż sam posiadał, tym samym generując wzrost spółek. Stosował więc lewar sam na sobie, biorąc zbyt duży udział w rynku. Kiedy jednak ceny zaczęły spadać, został wezwany przez banki inwestycyjne do uzupełnienia depozytu. Dlaczego?

Wyobraźcie sobie, że macie 50 000 zł, a akcje kupujecie za 200 000 zł. Kiedy cena akcji spada o 10%, tracicie 20 000 zł, a zatem ile Wam zostaje kapitału? 30/50, czyli 60%. Przy spadku o 10% straciliście 40% kapitału (wiadomo, bo lewar wynosi 4). Pośrednik wtedy do takiego inwestora i mówi, że ma pozycję na 180 000 zł, ale na rachunku ma tylko 30 000 zł. Uzupełnij depozyt, albo kasujemy pozycje. I albo wpłacasz szybko brakujące 20 000 zł, albo uruchamia się lawina sprzedaży, bo spadek walorów o kolejne ~15% (180 000 – 15% = 27 000 zł) sprawi, że rachunek klienta wyniesie prawie zero. Klient nie uzupełnił, więc banki inwestycyjne wyrzuciły w rynek prawie wszystko, co było i jak dobrze pamiętam, transakcja zdaje się dobiła do 20 mld dolarów w dość krótkim czasie. Bo to był duży inwestor.

Pokazałem dużą skalę, ale ryzyko podejmują wszyscy, a największe Ci, co mają gotówkę, którą inwestują, a której na pewno stracić nie mogą. Giełda sama w sobie nie jest jakaś szczególnie trudna, o ile procesy mamy porządnie poukładane. Wszystko, co wychodzi poza poukładanie, komplikuje proces inwestowania i sprawia, że zwykle na tym biznesie tracimy. A nie po to tutaj jesteśmy, aby tracić, prawda?