Czy konkursy inwestycyjne są szkodliwe?

08.06.2022, Kategorie: Nowości, Autor: Paweł Pagacz

Właściwie każdy konkurs inwestycyjny polega na osiągnięciu jak największego zysku w jak najkrótszym czasie. Jest to oczywiście rozsądne z punktu widzenia organizatora, bowiem zwykle konkursy polegają na wykorzystaniu ich narzędzi. Organizator, np. biuro forexowe, wprost zarabia na spreadach (różnica pomiędzy kupnem, a sprzedażą) od każdej transakcji. Często zarabia na każdej stracie uczestnika platformy będąc MM, czyli Market Makerem, a że statystyki są, jakie są (większość traci), to im więcej transakcji, tym więcej realnych środków trafi do organizatora. Konkurs jest korzystny z punktu widzenia organizatora platformy, ale już niekoniecznie z punktu widzenia uczestnika.

Konkurs inwestycyjny

W chwili, kiedy zaczyna się konkurs, zaczyna się wyścig pomiędzy poszczególnymi uczestnikami. Wygrywa ten, kto osiągnie największy zysk. Wszyscy zaś wiemy, że ponadprzeciętny zysk można osiągnąć jedynie w sytuacji wielokrotnego kupna i sprzedaży papierów oraz osiągania za każdym razem zysku. To jednak kłóci się z zasadami statystycznymi, bowiem każda transakcja na FX wiąże się z wyjątkowo dużym ryzykiem. I w takiej grupie kilku tysięcy uczestników zawsze znajdzie się statystyczna grupa, która osiągnęła (szczęściem) najlepszy wynik, czasem liczony w setkach procent (przelewarowanie pozycji z ogromnym ryzykiem). Wszystkie oczy po konkursie patrzą na zwycięzców, ale nikt nie widzi 95% innych uczestników z pokiereszowanymi portfelami.

Mój udział w konkursie i nagroda

Pół biedy, jeżeli konkurs organizowany był na rachunkach demo, ale czasem nie jest i ludzie autentycznie tracą duże pieniądze. Żeby nie było, nie mam nic przeciwko traceniu środków przez ludzi, jeżeli robią to zgodnie z własną wolą. Uważam jednak, że powinni wiedzieć, w jakiej grze uczestniczą i jakie mają szanse na faktyczną wygraną (alternatywnie szansę na wyjście z konkursu przynajmniej z tym, z czym weszły).

Swego czasu wziąłem udział w konkursie ING o certyfikatach turbo, gdzie udało mi się zająć 7 miejsce. Dostałem wtedy sportowy zegarek Polara. Konkurs polegał – a jakże – na osiągnięciu jak największego zysku w ciągu 2 tygodni trwania konkursu. Zasady były proste, zrobić transakcje i zarobić. ING promuje w ten sposób swoje certyfikaty, ale jak się łatwo domyślić, o ile same certyfikaty dobrze działają, to konkurs jest wyścigiem szczurów.

Wygrywa najlepszy, czy ten, kto najwięcej ryzykuje?

Podam przykład. Nie jest tajemnicą, że największy zysk przy największym ryzyku osiągnie się tylko wtedy, kiedy stosuje się największe lewary. Im większa dźwignia, tym większe ryzyko. W konkursie korzysta się zatem z lewarów na WIG20 (kiedy hossa na WIG20) na poziomie 20-25, czy np. lewarów 7 na gaz. Jeżeli cena idzie we właściwą stronę, szybko się zarabia, ale statystycznie częściej nie idzie i ruch WIG20 o 2% w przeciwnym kierunku niż zajęta pozycja lub gazu o 10% (nie jest dziwna taka zmiana w ciągu sesji) na lewarze 7 powoduje pożegnanie się z pozycją. A ma to swoje konsekwencje.

Strata 40-70% kapitału na takiej inwestycji (lewar 25*2 = 50% na WIG20 czy 10%*7 lewar = 70%) staje się w takim konkursie faktem. Czy ktoś w realnym życiu na takie zagrania może sobie pozwolić? W konkursie się tak robi, w realnym życiu już nie. Tworzy się warunki do złego postępowania. Ułudę, że możesz szybko zarobić. I część z 3000 uczestników konkursu oczywiście statystycznie zarobi i będzie w blasku fleszy, ale zdecydowana większość straci kapitał.

Już nawet nie chcę pisać o logice takiego biznesu, ale napiszę chociaż to. Jak zajmujesz pozycję na lewarze 20 na ING turbo na WIG20, to cena certyfikatu kosztuje złotówkę. Spread wynosi 5 groszy. Przy inwestycji 10 000 zł płacisz w prowizji 500 zł. Do tego dołóż prowizję od kupna i sprzedaży (kolejne 60 zł). Masz na dzień dobry realny koszt otwarcia pozycji na poziomie 5,6%. Obróć tak z 10 razy, a szybko się zorientujesz, że zapłaciłeś ponad 5000 zł prowizji (50% kapitału). Do tego za każdym razem ponosiłeś ogromne ryzyko. A żeby było ciekawiej, jeżeli raz się pomylisz i zadziała mechanizm knock-out, to otrzymasz jakąś część środków (wartość rezydualną) na rachunek z powrotem, ale straty nie odliczysz już od podatku. A wiecie, ile wynosi koszt otwarcia jednego kontraktu, który to wszystko zrównoważy? Całe 9 zł.

Dlatego jeszcze raz podkreślę, co innego jest wspomóc się narzędziem na lewarze 1,5-2 i próbować zarobić na wzroście w realnej gospodarce w długim terminie, a co innego próbować zarobić na zmienności ceny, gdzie całe ryzyko takiego przedsięwzięcia bierze się na siebie i w dodatku zarabia na nas cały czas pośrednik, czyli organizator konkursu.

Wnioski końcowe

W realnym rynku zarabia się powoli, ale i systematycznie. Proces zarabiania i budowania majątku trwa całe lata. I to jest droga, która przy systematycznej pracy zagwarantuje każdemu sukces. Wiem przy tym, że nie brakuje na rynku kultu spekulacji, ale to tak, jak w przypadku konkursów inwestycyjnych. Udaje się jedynie nielicznym i tylko przez jakiś czas, zaś same konkursy nie mają nic wspólnego z inwestowaniem. Powinny się nazywać konkursami spekulacyjnymi, ale to takie pejoratywne określenie, wiec organizatorzy go unikają. Nikt by się nie zgłosił, a konkurs inwestycyjny brzmi dumnie.

Jeśli ktoś spekuluje i się mu jakiś czas udaje (widzi rynek lepiej, niż inni), warto przemyśleć zejście ze sceny i zrobienie z tymi środkami czegoś pożytecznego. Póki jeszcze są. Statystyka bowiem taka jest, że nawet, jeżeli udaje się przez 95% czasu w jakiejś serii zagrań, to te statystyczne 5% da kiedyś o sobie znać. Ale to przecież wybór każdego wolnego człowieka, który zawsze szanuję.