Wybrać zagraniczne spółki, czy funkcjonować w ramach GPW?

25.03.2022, Kategorie: Nowości, Autor: Paweł Pagacz

Można powiedzieć, że zaledwie kilka lat temu nasz krajowy rynek brokerów otwarł się na rynki zagraniczne. Mimo takiej możliwości, osobiście nigdy nie dotarła do mnie ani jedna reklama z biura maklerskiego, która mówiłaby mi, że nasze rachunki mają taką możliwość. To się jednak zaczęło zmieniać, a usługa dostępu do rynków zagranicznych stała się bardziej powszechna. Oczywiście nie mówię poprzez to, że nie można było wcześniej inwestować na giełdach zagranicznych, bo można było wybierać zarówno fundusze inwestycyjne (inwestujące w konkretnym miejscu lub nieraz nawet w konkretne aktywa) jak i same akcje zagranicznych spółek poprzez zagranicznych brokerów.

Dzisiaj nie można już powiedzieć, że nie ma się możliwości wybierania spółek zagranicznych. Kupno KGHM na GPW jest tak samo proste, jak kupno RIO Tinto zarówno na giełdzie brytyjskiej, jak i amerykańskiej. Możemy posiadać aktywa i nawet wybierać, w jakiej walucie są kwotowane.

Dwa problemy GPW

Problemem GPW jest nie tylko brak odpowiedniej kapitalizacji. Nie wiem, czy wiecie, ale wiele banków inwestycyjnych ma sita, przez które wypadają spółki o mniejszej kapitalizacji. Jak spółka nie ma kapitalizacji na poziomie 100 mln dolarów, może natychmiast wypaść poza zainteresowanie największych banków inwestycyjnych. Kapitalizacja jest tylko pierwszym oczkiem w sicie. Drugim oczkiem jest średni obrót dzienny. Żaden bank lub fundusz inwestycyjny nie będzie wchodził w daną spółkę, jeżeli nie będzie mógł z niej wyjść (wyjątkiem są tutaj przejęcia). Czy ktoś słyszał, aby przejęcia naszych krajowych spółek następowały przez kapitał zagraniczny? No właśnie. Pewne rzeczy praktycznie się nie zdarzają.

Inwestorzy bardzo często mocno są przywiązani do naszego krajowego rynku, bo pamiętają notowania giełdowe od debiutu pierwszych spółek, a oczkiem w głowie jest hossa z lat 2003-2007. Mówimy tutaj o rynku, który funkcjonuje już prawie 30 lat, a mieliśmy realnie jedną poważną hossę, w której powszechnie można uczestniczyć. Pamiętam, jak kupowało się akcje na początki istnienia giełdy. Stało się w długich kolejkach do okienka w biurze maklerskim, a i kupno akcji nie było tak proste, bo były redukcje kupna. Czy pamiętacie te słynne OK i OS? Wtedy rynek mógł się w danym dniu ruszyć o maksymalnie 10%. Płynność była tak niska, że jak rynek rósł, to po 10% dziennie i były tylko OK (oferty kupna). Gdy kierunek się zmieniał, pojawiały się tylko OS (oferty sprzedaży). Cena akcji spadała o 10% i nikt nie mógł ich sprzedać. Tak to wtedy wyglądało. Trudno to nazwać w ogóle rynkiem.

Mamy prawie 30 lat historii. Zdarzają się spółki, które tworzą piękną historię. Taką historię stworzył kiedyś CD Projekt albo KGHM, który też miał swoje 5 minut i pewnie kolejne 5 minut w swoim czasie zaliczy. Są też malutkie spółki, które zyskały mocno ze względu na okoliczności, jakie się pojawiły. Polski Ład nieźle rozwinął spółkę iFirma, bo ludzie bali się sami robić księgowości. W pandemii wielokrotnie zyskał Mercator. Sami widzicie, że to są wzrosty, bo coś się wydarzyło, a nie wzrosty, bo rynek wspaniale się rozwija. Zobaczcie nawet na Budimex. Spółka bardzo dobrze zarabia, ale średni obrót dzienny sprawia, że żaden zagraniczny bank inwestycyjny lub fundusz nie będzie tu w stanie wejść i nie wykreuje mocniejszego trendu. Krajowe TFI obsiadły akcje i ani ich nie sprzedają, ani ich nie dokupują. Spółka bardziej egzystuje, ale nic ponad to.

Widzicie te ograniczenia spowodowane brakiem wielkości i/lub płynności? Na małym rynku nie ma takich możliwości, jakie są na dużych rynkach. U nas, nawet jeżeli banki chcą wypłacić dywidendę, muszą pytać się o zgodę KNF. KNF może nie zarekomendować wypłacania (trudny okres na rynku, albo środki na coś innego będą potrzebne) i już taki bank ma papier, który może pokazać i powiedzieć, że my to w sumie chcemy podzielić się zyskiem, ale KNF nie rekomenduje. I tak mija rok giełdowych inwestycji bez dochodu z wypracowanego zysku. A przecież po to inwestuje się kapitał, aby pracował i przynosił zysk.

Nie będę mógł pewnie nigdy stwierdzić, że poza krajowym rynkiem (a mam na myśli przede wszystkim rynek brytyjski i amerykański) nigdy nie napotkamy podobnych problemów. Aż tak dużego wglądu w tamte regulacje nie posiadam, a moja wiedza ogranicza się do organicznego wzrostu wiedzy wraz z sytuacjami, o których czytam i które poznaje już kilkanaście lat. Wiem jednak, że instytucje nadzorujące nie mają prawa robić niczego, co mogłoby zaszkodzić rynkowi finansowemu. FED dwa razy się zastanowi, zanim zaszkodzi swoimi działaniami giełdzie, podobnie jak politycy, którzy na giełdzie mają swoje majątki i emerytalne 401k. Zestawcie to z likwidacją OFE, które zabiło nam hossę albo z zaufaniem Polaków do PPK.

Dywidenda i wycena akcji

Wszyscy wiemy, jaka jest polityka spółek. Zarabiać i dzielić się z akcjonariuszami zyskami od 2 razy (głównie rynek UK) do 4 razy (rynek USA) w roku. Spółki dbają o to, aby dzielić się regularnie zyskami, bo jest to w interesie każdego uczestnika rynku. Zarządzający bardzo często są udziałowcami, więc zależy im na wzroście ceny akcji (ich majątku). Jednocześnie zarządzający wiedzą, że muszą dzielić się zyskami, bo inaczej utracą zaufanie i doświadczą odpływu kapitału z akcji. Nie jest to w niczyim interesie. Nie muszę chyba wspominać, że problem z kapitalizacją i płynnością na wielu spółkach nie istnieje?

Wiele razy zwracam uwagę na to, że poza granicami istnieje silna zależność pomiędzy ceną akcji, a wartością wypłacanych dywidend. Na rynku brytyjskim spokojnie można przyjąć, że godziwa cena akcji, to wartość dywidendy przemnożona przez 20. Na rynku amerykańskim różnie bywa, ale można przyjąć, że taki mnożnik waha się pomiędzy 30, a 60. Dużo, bo to oznacza, że akcje mogą dawać dywidendę na poziomie 2% rocznie (dla mnożnika 50). Ale wiecie co? Jak dywidenda rośnie 15% rocznie, to mamy hossę. Rynek będzie dążył do utrzymania tych proporcji. To jest siła rozwiniętego rynku. A zobaczcie na nasz krajowy rynek. Dywidenda płacona raz do roku, czasem nieregularnie, a i jest podstawowy problem. Ile znajdziemy spółek, które od przynajmniej 10 lat, rok do roku płaciły coraz wyższą dywidendę? A ile jest spółek, które płacą dywidendę 2 razy do roku albo 4 razy do roku? Nie podnoście zbyt wielu rąk, jedna wystarczy.

Złotówka, dolar, funt, czy euro?

Ja osobiście zacząłem się obawiać jeszcze jednego. Inflacja inflacją, stagnacja też może się pojawić. Problem leży w samej złotówce. Mam świadomość tego, że wszystkie kraje psują swoje waluty poprzez dodruk. Ale to, co na sucho ujdzie Stanom Zjednoczonym (np. ropa na całym świecie rozliczana jest jeszcze za dolara), nie ujdzie na sucho Polsce. Dodruk u nas, to nie to samo, co dodruk w USA, UK, czy w UE na poziomie wszystkich krajów obsługujących tę walutę. Za dużo pieniądza w obiegu to jego niższa relatywna wartość. Idąc tym tropem krajowy Złoty będzie miał niższą wartość względem euro, dolara czy funta. Zauważcie, co się stało, kiedy wybuchła wojna na Ukrainie. Czy ludzie kupowali złotówki? Nie, kupowali dolara, funta, euro. Przed kantorami były kolejki. Wczoraj minął miesiąc od rozpoczęcia wojny, a sytuacja wcale się nie unormowała. Może przed kantorami tak, ale na samym rynku walutowym nie.

Złotówka tylko w jednym przypadku jest dobrze postrzegana przez zagranicznych inwestorów. Rynek giełdowy musi być bardzo nisko, a waluta musi być bardzo słaba. Wtedy można się zastanowić, czy sprzedawać dolary, funty czy euro i kupować spółki na naszym rynku. Być może ryzyko geopolityczne będzie równoważone tym, że jest u nas wyjątkowo tanio.

Dlatego tym zdecydowanym inwestować na rynkach zagranicznych gratuluję tej decyzji, tym mocniej, jeżeli inwestują już od dawna. Tym, którzy są niezdecydowani, polecam przemyśleć to, co powyżej napisałem. Wiem, że nie wyczerpałem tym tematu, ale pokazałem z pewnością kilka aspektów, których przemyślenie i zrozumienie utoruje drogę do bogactwa. Nasi Abonenci z pewnością widzą różnicę, jaka wynika z inwestowania w spółki zagraniczne od inwestowania w spółki krajowe. Ta różnica wraz z biegiem lat będzie się tylko pogłębiać.