Jak zostać giełdowym arystokratą?

09.08.2023, Kategorie: Nowości, Autor: Paweł Pagacz

Siedzę już od kilku godzin przed komputerem, przeglądając spółki giełdowe i myśląc nad tysiącami maili, które dane mi było wymienić z różnymi inwestorami. Często piszą sami, dzieląc się swoimi przemyśleniami na temat inwestowania. Wymieniamy poglądy, co zawsze jest ciekawym doświadczeniem. Świetnie byłoby to ująć w jakiś schemat, ale to niemożliwe. Ile ludzi, tyle charakterów i tyle pomysłów, ale i często wiele błędów popełnianych przez nich, a posiadających wspólne cechy. Dzisiaj będzie więc trochę o ludziach i trochę o inwestowaniu. Ufam, że dla Czytelników będzie to ciekawa lektura.

Czasy są, jakie są. Zabierasz dziewczynę na randkę i na standardowe pytanie „Czym się zajmujesz?”, odpowiadasz „Zajmuję się wywożeniem śmieci”. Dziewczyna oczywiście patrzy na Ciebie odpowiednim wzrokiem i postanawia się ulotnić. Czyni to bardzo dyskretnie, pod pretekstem udania się do łazienki. Śmiejesz się pod nosem, bo wiesz, co zaraz się wydarzy. Wydarzyło się już nie raz. Gdyby jednak dokładniej zapytała, gdyby była zainteresowana faktycznie Tobą, a nie Twoimi pieniędzmi, to może by się dowiedziała, że posiadasz z 3000 akcji amerykańskiej firmy, zajmującej się wywozem śmieci i jakoś sobie z tego żyjesz. No, może nie tylko z tego.

Policzalni klienci biznesu

Sytuacja powyżej, o ile może wydarzyła się gdzieś w prawdziwym życiu, ma jedną prawdę. Jest nią firma zajmująca się wywozem śmieci, a nazywająca się Republic Services (RSG). Taka firma rośnie sobie stabilnie, podobnie jak jej dywidenda rośnie jakieś 7% rocznie. Może nie jest to wartość jakoś szczególnie duża, ale niech będzie. Na dzisiaj wypłaca 53 centy dywidendy na kwartał, co oznacza, że posiadając 3000 akcji, bohater naszej opowiastki otrzymuje co kwartał 1590 dolarów na swoje konto. I taka kwota rośnie mu co roku o jakieś 7%. Pewnie za rok w analogicznym kwartale otrzyma już 1700 dolarów.

Wyszedłem tutaj od opowieści i wywożenia śmieci całkiem celowo. Bo wiecie, kluczem nie jest sam biznes, chociaż ten też jest ważny. Kluczem jest zrozumieć to, na czym firma zarabia. A zarabiać co do zasady powinna na tym, że dostarcza dobra lub usługi wystarczającej licznie ludzi, których jakoś można zdefiniować.

W naszym omawianym przykładzie zdefiniować możemy, że Republic Services zajmuje się odbiorem śmieci z amerykańskich gospodarstw. To taki odpowiednik naszego MPO (Miejskie Przedsiębiorstwo Oczyszczania). Wiemy, kim są klienci, są oni policzalni i w zasadzie prawem są zmuszani do podpisywania umów na wywóz odpadów. Firma zarabia i będzie zarabiać, chyba, że ludzie nagle przestaną produkować śmieci. Jakoś się jednak na to nie zanosi.

Nie ma specjalistów od analizy wykresów

Bycie giełdowym arystokratą nie polega na tym, że stajesz się specjalistą w analizowaniu wykresów. Nie urodziła się na świecie jeszcze taka osoba, która umiałaby przewidzieć przyszłość. Nie ma takiej. Trzeba to zaakceptować. Traderzy, którzy są specjalistami od rozgrywania zmienności, nie zarabiają dlatego, bo umieją przewidzieć przyszłość. Zarabiają dlatego, ponieważ zajmują swoje pozycje tam, gdzie ujawniają się duzi inwestorzy i podążają za nimi. Czy to oznacza, że każda ich transakcja jest skuteczna? Absolutnie nie. Zarabiają może na 3 transakcjach na 10 wykonanych. Te 7 jest stratnych. Zarabiają, bo tracą mało na stratnych transakcjach, a zarabiają sporo więcej na transakcjach zyskownych. Taka jest prawda o tym biznesie. Kręcenie kółek przy byciu najlepszym.

Gdyby zarabianie na zmienności ceny było możliwe (powtarzalne) i takie proste, to czy brokerzy nie zarabialiby na tym? Proste, że tak. Mają pieniądze, więc ściągnęliby najlepszych specjalistów do siebie w tym zakresie. Ale wszyscy wiemy, że zarabiają tutaj na ilości zawieranych transakcji przez klientów. Ich handel u siebie uwzględnia się w formie wyników, a nazywa rentownością na otwartego lota. Przykładowo broker zarobił 150 zł na przehandlowaniu przez klienta 100 000 jednostkami danej pary walutowej. Na taką rentowność wpływa oczywiście spread (różnica pomiędzy kupnem, a sprzedażą), a nieraz i straty klienta, jeżeli broker jest drugą stroną transakcji. Różnie tutaj bywa.

Wybór właściwego biznesu

Czasem zdarza mi się w towarzystwie rozmawiać na temat inwestowania. Wiadomo, idzie się na jakieś spotkanie i ktoś Cię pyta, czym się zajmujesz. Mówię, że zajmuję się inwestowaniem i analizowaniem rynków, czy spółek. I takie stwierdzenie otwiera puszkę Pandory.

Ludzie mają całkowicie błędne wyobrażenie na temat inwestowania. Wiecie, ile razy słyszałem „Ty musisz się nieźle znać na analizowaniu wykresów”. Uwierzcie mi, że gdybym był kotem i miał sierść na plecach, to za każdym razem po usłyszeniu takiego stwierdzenia, stawałaby ona dębem.

Czasem mi się chce o tym rozmawiać, ale czasem nie, zwłaszcza, kiedy ktoś kategorycznie stwierdza, że tutaj o wykresy chodzi. Żeby komuś wytłumaczyć właściwą ścieżkę rozumowania, często trzeba tłumaczyć podstawy biznesu, na czym firmy zarabiają, co jest w tym ważne. Trzeba tłumaczyć pojęcie rosnących przychodów, zysku, możliwości płacenia dywidendy. Trzeba rozumieć przewidywalność biznesu, porozmawiać o klientach danego biznesu i wielu jeszcze innych sprawach. Przykładowo tłumaczyć ocenę tego, czy dane akcje są drogie czy tanie i jak to wycenić, a na koniec wytłumaczyć, ze wykres jest tylko odzwierciedlenie cen, po jakich inwestorzy wymieniają się akcjami.

To jest ważne, a sam wykres jest gdzieś na końcu tego łańcucha rozumowania. Nie chcę być tutaj wulgarny, ale może powiem coś od kuchni, gdzie coś zasłyszałem od pracownika jednego z biur FX. Ludzie i ich pieniądze często traktowani są jak mięso armatnie. Usłyszałem takie pojęcia, jak „świnie idące na rzeź”. Usłyszałem takie pojęcie „zadzwoń po zyski”, czyli namów klienta na wpłacenie środków na platformę. I ludzie na to idą, skupiając się na tych wykresach i podążając za zmiennością ceny. Pytanie, czy chcesz być tak traktowany, czy może wolałbyś być traktowany jak giełdowy arystokrata? Jeżeli to drugie, to posłuchaj.

Jak się zyskuje status giełdowego arystokraty?

Setki milionów ludzi podejmuje decyzje o swoich inwestycjach, ale o niewielu mówi się z ogromnym szacunkiem. Nie słyszałem, aby ktoś nabijał się z Warrena Buffetta. Nie słyszałem, żeby nabijali się z Charlesa Mungera. Nie słyszałem, żeby nabijano się z Petera Lyncha. Nie słyszałem dlatego, bo traktuje się ich jak giełdowych arystokratów. Ludzi zasługujących na szacunek.

Taki status uzyskuje się, jeżeli stajesz się dojrzałym inwestorem i możesz się pochwalić tym, że zarabiasz regularnie pieniądze. Regularne zarabianie pieniędzy zaś pojawia się wtedy, kiedy wybierasz biznesy, które zarabiają pieniądze. Zarabianie pieniędzy jest możliwe wtedy, kiedy firma, której akcje chcesz kupić, posiada wielu konsumentów, skłonnych płacić za produkty bądź usługi danej firmy. Jeżeli firma jest rentowna, zwiększa przychody i dzieli się regularnie zyskiem, to możesz partycypować w takim biznesie.

Tutaj w zasadzie zaczyna się cała przygoda, bo mając wiele takich biznesów, posiadasz dochód pasywny z różnych sektorów gospodarki. Mając akcje Republic Services, zarabiasz na tym, że firma, której jesteś udziałowcem, odbiera śmieci i za to jej płacą. Mając akcje Mastercard, zarabiasz na tym, że ludzie na całym świecie płacą kartami Mastercard. Są to miliardy transakcji. Mając akcje PZU (akcje PZU), zarabiasz na tym, że ludzie kupują obowiązkowe lub dobrowolne ubezpieczenia. Mając akcje Orlenu, zarabiasz na tym, że ludzie korzystają z paliw, ale już przecież nie tylko. Zarabiasz na tym, że odbiorcy w naszym kraju używają chociażby gazu do ugotowania obiadu i ogrzania domu. I wiadomo, że nie tylko na tym.

Bycie giełdowym arystokratą to nie jest nieosiągalny status. Właściwie każdy może być giełdowym arystokratą, ale ludzie nie chcą nim być. Dlaczego? Bo odrobienie pracy, którą chociażby w skrócie wyżej opisałem, jest trudniejsze niż rzuceniem okiem na wykres i ocena, że to na pewno będzie rosło, bo tak mi się wydaje.

Spółki notowane na giełdzie to namacalne biznesy. Są one różne i wiele z nich jest dość słabych. Ale jak analizuję z Bartkiem biznesy z różnych części świata, to wcale nie dziwi nas to, że liderzy znajdują się w Stanach Zjednoczonych. Jest tam wielu wspaniałych liderów, których warto mieć. Czy chcielibyśmy, aby takie spółki znajdowały się w naszym kraju? No jasne, że tak. Niestety takich spółek jest bardzo mało. A nawet jak są, to mówi się o nich tragicznie (Orlen). Orlen (akcje PKN) zresztą to całkiem ciekawy przypadek, który naszym zdaniem wchodzi już do grona globalnych spółek, którymi warto się interesować. Mamy też spółkę Kęty (akcje Kęty) , która spełnia wiele naszych wygórowanych wymagań, ale dalej jest to spółka bardziej lokalna niż globalna, jeżeli porównamy ją do wielkości zachodnich spółek. Może dalej się świetnie będzie rozwijać i życzymy jej jak najlepiej.

Jak być dobrym inwestorem?

Trzeba się odpowiedzieć po właściwej stronie mocy. Odrzucić od siebie natarczywą konieczność analizowania zmienności ceny, a skupić się na wyborze dobrego biznesu. Trzeba go kupić po w miarę rozsądnej cenie (tutaj się dowiesz, jak to wycenić) i zostawić w swoim portfelu. Zostawić i obserwować, co się z tym dzieje. A wiesz, co będzie się działo?

Twoja spółka powinna się rozwijać (rosnąć) na giełdzie mniej więcej w takim tempie, jak rozwija się biznes, który prowadzi. Za 3 lata zyskasz X procent. Za 10 lat jeszcze więcej. Za kilkanaście lat trzymania takiej inwestycji wszyscy będą Ci zazdrościć ceny, po której kupiłeś i dochodu pasywnego, który już posiadasz. No i będą mówić, jakim to Ty jesteś dobrym inwestorem. Pytanie, czy stanie się to wtedy, kiedy będziesz codziennie analizował wykres i zastanawiał się, kiedy kupić lub sprzedać akcje, czy może wtedy, kiedy odrobisz raz lekcję, kupisz dobry biznes i zapomnisz o nim. On z pewnością o Tobie nie zapomni, nagradzając Twoją cierpliwość wzrostem wartości i dochodem pasywnym w dywidendzie.