Co daje komfort obecności na rynku?

22.03.2022, Kategorie: Nowości, Autor: Paweł Pagacz

Za mną już długi czas inwestowania na giełdzie. Za ważniejsze postrzegam jednak posiadanie doświadczenia, wynikającego z komunikacji z naszymi Czytelnikami. To już niezliczona ilość historii kryjących emocje, nerwy, ale i również kryjących ogromną radość z osiągniętych sukcesów. Chciałbym na łamach tego wpisu porozmawiać o tym, który rodzaj inwestowania daje inwestorom radość, a który powoduje najczęściej nerwy i frustrację. Być może pomoże to podjąć inwestorom odpowiedni sposób postępowania i samej obecności na rynku.

Mały zysk teraz, czy większy odłożony w czasie?

Pewnie niektórzy znają tę historię o piankach i eksperymencie, jaki robiono z udziałem dzieci. Dziecko miało do wyboru zjeść piankę natychmiast, albo mogło zaczekać i otrzymać dwie pianki. Testowano umiejętność odroczenia przyjemności. Więcej dzieci preferowało zjedzenie otrzymanej pianki natychmiast, zamiast odroczenia przyjemności i otrzymania większej nagrody. Ten niepozorny eksperyment ma więcej wspólnego z inwestowaniem, niż można na pierwszy rzut oka przypuszczać.

Nic nie mogę powiedzieć o proporcjach, bo ich nie liczyłem. Mam jednak takie wrażenie, że w komunikacji z nami przeważają ludzie, którzy oczekują natychmiastowych zysków. Nie akceptują oni żadnych strat, ale jednocześnie interesują ich najwyższe możliwe zyski. Łatwo można zauważyć, że to się nie składa, ale takie nierealne oczekiwania względem rynku są wysuwane. Nie da się tak. Ich postępowanie na rynku przypomina szaleństwo. Wyobraźcie sobie, że pojawia się spółka, która szybko zaczyna zyskiwać. Ludzie Ci lecą sprintem do takiej spółki i kupują ją natychmiast. Takich ludzi jest stosunkowo dużo, bo jak wskazują wolumeny, cała masa ich kapitału do takiej zwyżki się angażuje. Problem polega na tym, że rekordowe wolumeny względem tła to zazwyczaj dystrybucja. W zupełnie innej sytuacji jest ktoś, kto miał akcje przed zwyżką od osoby, która akcje dopiero chce posiadać, a cena jest 30% wyżej nad średnią notowań z ostatnich dni. Czasem cena jeszcze pociągnie, czasem już nie i zostaje się z drogo kupionymi akcjami.

Jeżeli za danymi akcjami nie kryła się żadna dodana wartość poza spekulacją, to ludzie mają problem. Zostawić takie akcje, to prawdopodobnie miesiące lub lata siedzenia na stracie. Brak dywidend to też brak dochodu pasywnego z takich akcji. Zwykle ktoś ucieka i tnie stratę. Dzisiaj się nie udało, więc może się uda następnym razem. Wyobraźcie sobie kogoś, kto w ten sposób funkcjonuje na rynku od 10 lat i robi tylko to. Miałem przyjemność kontaktu z takimi osobami, ale zwykle moje próby pokazania, że można inaczej, kończyły się urwaniem komunikacji. Nic na siłę, może nie mam racji.

Mniej działania to więcej efektów

Próba postrzegania swojego portfela jako narzędzia do szybkiego wzbogacenia się, doprowadza zwykle do całkowicie odwrotnych efektów. Nie twierdzę, że nie ma osób, które potrafią spekulować i dobrze się w tym czują. Takich osób jest niestety mniejszość. Nie mogą stanowić większości, bo pieniądze płyną od aktywnych do cierpliwych. W tej grze aktywni, którzy zarabiają, są w mniejszości. I zawsze będą, bo konstrukcja rynku nie będzie im sprzyjać.

Kiedy pytam, po co jest ktoś na rynku, dowiaduję się, że chce w jakimś stosunkowo krótkim czasie zarobić pieniądze na jakiś cel. Wtedy pokazuję wykres dowolnego indeksu, z którego wynika, że hossa szerokiego rynku miała miejsce ostatni raz w 2003 roku i skończyła się w 2007. Od 2009 były niektóre spółki, które robiły rajdy, ale statystycznie taki ruch trudno ustrzelić.

Dzisiaj tłumaczę, że jeżeli nie będzie dana osoba celowała w szybki zysk, to w 2032 roku może liczyć na może 8-krotny wzrost kapitału i dochód pasywny (dywidendy) na poziomie 30% rocznie. Masz 10 000 zł? Możesz mieć 80 000 zł w wycenie aktywów i jakieś 3000 zł w dywidendach rocznie. Ktoś kalkuluje i mówi, że to nie dla niego. Jest już za stary albo 30% rocznie od dzisiejszej kwoty go nie zadowoli. Mówię wtedy, aby zobaczył na swój PIT38 i sprawdził, ile wypracował swoją ciężką pracą i czy nie oczekuje od rynku zbyt wiele. Uwierzcie mi, że taki tekst bywa ciosem nokautującym. Czasem trzeba się zmierzyć z czasem, który się straciło, a czasem z myślą, że na spekulacji nie udało się zbudować tego, co się chciało.

Ludzie, którzy na rynku są szczęśliwi, a na pewno nie mają wiele wspólnego z negatywnym doświadczeniem obecności na rynku, mają podejście zbliżone do Warrena Buffeta (zobacz, czy możesz inwestować lepiej, jak Warren Buffett). Traktują portfel aktywów jako całość. Inwestycje to dla nich kupno dochodowych przedsiębiorstw, które dzielą się zyskami. Zyski, które otrzymują, traktują jako bonus do budowy jeszcze większej ilości aktywów. Wtedy okazuje się, że jak ma się 10 000 zł, to jest to kwota względnie odporna na utratę wartości. W czasie bessy okresowo pojawia się niższa wycena portfela, ale nic z tym nie trzeba robić. Po prostu poczekać można, bo wycena wróci po kryzysie do stanu sprzed. Jeżeli ma się dodatkowy 1000 zł, to dokupuje się wartościowe aktywa, które dalej pracują. Za rok okazuje się, że na rachunku nie mamy 10 000 zł, ale kwota wzrosła do 13 000 zł. Coś dopłaciliśmy, więc mamy 15 000 zł w wycenie. Przychodzi sezon dywidend i mamy jeszcze więcej aktywów. W takim procesie, trwającym całe życie, okazuje się, że bez nerwów można zbudować ogrom aktywów, które mogą nam służyć do uzyskiwania pasywnego dochodu. Wystarczy zrobić pierwszy krok, podejmując decyzję o wejściu w tryb bezpiecznego inwestowania na rynku.

Znikną nerwy, ale może pojawić się smutek, że tak szybko jednak nie dojdziemy do tego przysłowiowego miliona z 10 tys. zł. Zapewniam jednak, że spokój będzie ważniejszy. Pieniądze lubią spokój i ciszę. Cierpliwie powiększają swoją wartość. Trzeba tylko dobrze wybrać.