Emocje w inwestowaniu na giełdzie

15.02.2022, Kategorie: Nowości, Autor: Paweł Pagacz

Ponieważ temat Ukrainy jest grzany na potęgę, a wielu analityków – jak zauważyłem – dość mocno się tym emocjonuje, postanowiłem napisać kilka słów na temat emocji, psychologii i właściwego podejścia do inwestowania w tym zakresie.

Wiem, że niektórzy mogą stwierdzić, że łatwo jest to powiedzieć, ale trudniej wykonać. Wykonać trzeba, jeżeli chce się iść w tym fachu do przodu.

Właściwe podejście do inwestowania

Po pierwsze, jeżeli wchodzimy w temat inwestowania, to środki przeznaczone na inwestycje traktujemy jako nasz długoterminowy majątek, który będzie miał zmienną wartość. Jest to ważne, ponieważ – mówiąc bardzo ogólnie – ceny akcji będą fluktuować w czasie. W okresie bessy/korekt wartość majątku będzie maleć, w okresie ruchów wzrostowych będzie rosnąć. Im większe emocje, tym większa zmienność cen akcji.

Możecie mi uwierzyć, bądź nie, ale pewnie w 95% uczestników rynku myśli o cenach emocjonalnie i tak, jak emocje im zagrają, takie decyzje podejmują. Podam przykład. Wczoraj prezydent Ukrainy zrobił sobie numer (jest w końcu komikiem) i wystosował list do narodu, w którym informuje o tym, o czym wszyscy już wiedzą, że 'został poinformowany o ataku w środę’. I co się działo na rynkach? Oczywiście mocno poleciały w dół. Jak się pojawiła informacja, że to tylko dowcip (właściwie gra na nosie Putina), rynki natychmiast skoczyły w górę.

To jednak tylko drobny kaliber. Pamiętacie zachowanie rynków w marcu 2020? Zaraz miną od tego okresu 2 lata, a ja pamiętam, jakby to było wczoraj. Ludzie zachowywali się, jakby właśnie świat się kończył. I nie dotyczyło to tylko indywidualnych inwestorów, ale również profesjonalistów. Mamy informacje z pierwszej ręki, że zarządzający bardzo często puszczali w dół pionu w firmach (do szeregowych pracowników) informacje, by na pytania klientów, co robić z funduszami akcji mówili, aby uciekać do funduszy bezpiecznych lub sprzedawać akcje. Dlaczego? Bo tracą i nikt nie wie, kiedy to się zatrzyma.

Trochę ich rozumiem, bo jeżeli obsługują milion klientów, to nie byliby (chyba) w stanie każdemu rozemocjonowanemu inwestorowi tłumaczyć, że panika się skończy i ceny odbiją.

Czy warto trzymać dobre akcje w bessie?

Zawsze mnie to rozbraja, że ludzie potrafią kupić w lutym dobre akcje, a w marcu panicznie uciekać, bo sentyment na rynkach się zmienił. W zamian za to może warto zadać sobie pytanie, czy firma przestaje produkować? Czy firma przestaje zarabiać? Jeżeli firmie nie grozi nagłe bankructwo, to nie ma większych powodów do tego, aby uciekać z akcji. Wręcz przeciwnie, jeżeli mamy gotówkę i możliwość kupna dobrych akcji po okazyjnych cenach, powinniśmy to zrobić. Rynek niezbyt często daje nadzwyczajne okazje.

Wszyscy lubimy się tutaj powoływać na Warrena Buffetta, bo jest osobą medialną i wiemy mniej więcej, co ma w portfelu. Wiemy zatem co niego o jego inwestycjach. Wiemy również to, że chętnie wykłada pieniądze na tanie aktywa. Tutaj pierwszy archiwalny artykuł z brzegu. Zauważcie, że jak cena akcji spada, to kupuje. Konsekwencja – cena rośnie.

Akumulacja i kurs akcji

O prawie przyczyny i skutku pisaliśmy na łamach naszego bloga wielokrotnie. Skutkiem akumulacji zawsze jest wzrost cen. Dlaczego? Jeżeli zdejmiesz z rynku wszystkie te akcje, które w panice są sprzedawane, cena musi zacząć rosnąć, bo nie ma już sprzedających. Dokładnie w ten sposób to działa. Takich Warrenów Buffettów na rynku jest całkiem sporo, chociaż wiadomo, że dysponują znacznie mniejszą gotówką. Ich działania obserwujemy w trakcie spadku cen, gdzie pojawiają się większe wolumeny. Ktoś sprzedaje, a ktoś zbiera podaż. W końcu cena rośnie.

Te kilka procent świadomych inwestorów kupuje aktywa, które tracą na wartości po to, aby w przyszłości zarobić na wzroście ich cen. Zobaczcie, że nie ma tutaj żadnych emocji, ale chłodna kalkulacja. Wkładają gotówkę, skupują dobrą firmę i czekają, aż urośnie.

Spółki dywidendowe sposobem na bessę

Część ludzi (należy do nich również Warren Buffet) inwestuje w spółki dywidendowe z dewizą życiową „na zawsze”. Spółki dywidendowe, które są dobre, płaciły (w Stanach Zjednoczonych) dywidendy 40 lat temu, 30 lat temu, 20 itd. Jeżeli są bardzo dobre, to dywidenda z każdym rokiem jest coraz większa. To upływ czasu sprawia, że np. 10 000 dolarów zainwestowane 20 lat temu i reinwestycja otrzymywanych dywidend sprawia, że dzisiaj, po tych 20 latach, inwestor może otrzymywać 10 000 dolarów rocznie z dywidend.

To jest zasadniczo inne podejście od powszechnie znanego 'kup taniej, sprzedaj drogo’. To właśnie najbardziej pierwotna forma inwestowania. Inwestor daje spółce pieniądze (kupuje jej akcje), aby ta dzięki kapitałowi mogła się rozwijać. Spółka zaś, dzięki rozwojowi, zarabia i dzieli się z akcjonariuszem zyskiem w postaci dywidendy. Taka miłość na lata płaci z każdym rokiem posiadaczowi akcji coraz więcej. To dobry biznes, a im dłużej się w nim uczestniczy, tym bardziej jest zyskowny.

Nie ma tutaj stresu, chyba, że inwestor, kupujący akcje, zaczyna trząść się ze strachu w sytuacji, w której cena jego akcji spada. Nie powinno to być jednak problemem, bowiem jeżeli kupił na lata i otrzymuje dywidendę, którą chce reinwestować, to niższa cena zakupu kolejnych akcji sprawi, iż w kolejnych latach otrzyma więcej gotówki w dywidendach. Niższa cena nie jest więc stratą, ale szansą, okazją na wyższy zarobek w przyszłości.

Wniosek końcowy

To, co proponuję, to odcięcie emocji w podejmowaniu decyzji inwestycyjnych. Niech to będzie osobna strategia, osobny konstrukt, który jest pozbawiony stresu. Inwestowanie samo w sobie powinno być racjonalne i przyjemne, nie zaś stresujące i emocjonalne.