Mitologia giełdowa

23.07.2021, Kategorie: Nowości, Autor: Paweł Pagacz

Lubimy powiedzonka. Funkcjonuje ich w naszym otoczeniu naprawdę sporo. Pierwsze co mi przyszło do głowy to:

Co nagle, to po diable.

Ale jest ich więcej, również dotyczących inwestowania na giełdzie:

Sell in May and go away. Rajd świętego Mikołaja. Wzrostowy pierwszy kwartał. Inwestowanie w spółki z udziałem Skarbu Państwa nie ma sensu, bo tam jest (obecnie) PIS. Trend is your friend.

Dużo by wymieniać. Każde z tych wymienionych i niewymienionych twierdzeń stanowi kajdany dla umysłu, generujące prędzej czy później straty.

Mogę pisać jedynie o osobistych doświadczeniach oraz o tym, czym ktoś się ze mną podzieli. Mam ten komfort, że wiele sam doświadczyłem, wiele sprawdziłem, wiele czytałem, wiele odrzucałem, bo wiem, że nie działa. Ale też ludzie mówili mi o tym, co działa u nich, a co nie. To pozwoliło mi zbudować pewien konstrukt, w oparciu o który mogę definiować położenie inwestorów i ich drogę do rozwoju.

Po latach doświadczeń wiem, że dosłownie od ręki należy wyrzucić właściwie wszystkie mitologiczne powiedzenia, które przytoczyłem i których nie przytoczyłem na początku. I mam tylko jeden argument, jaki za tym przemawia.

Liczą się tylko pieniądze

Każdy, kto chce na rynkach zarabiać, musi zrozumieć rzecz następującą. Jedyną rzeczą, która jest w stanie poruszać ceną akcji są pieniądze, które do tych akcji płyną, albo które od tych akcji odpływają. W dowolnym czasie i w dowolnych warunkach giełdowych do akcji albo kapitał płynie i cena będzie rosła, albo kapitał do akcji nie płynie i cena nie będzie rosła. A jeżeli kapitał odpływa, to cena spadnie. Nie powinno tu być zaskoczenia.

Ludzie, którzy tego nie rozumieją, są często (z góry przepraszam), jak stado owiec prowadzonych na rzeź. Spotkałem się z tym wielokrotnie i podam przykład.

Dane z rynku ropy. Prognoza: mało zapasów, więc ceny powinny rosnąć. Dane właściwe: mało zapasów. Reakcja? Cena spada. Kurtyna.

A dlaczego spada? Bo wcześniej przeprowadzono dystrybucję. Ludzie, którzy zagrali na wzrost, grali na rynku, na którym była wcześniej dystrybucja i ich popyt został wykorzystany do otwierania pozycji na spadek. Później, jak uciekali, to tylko napędzali spadki. Liczą się nie dane, ale to, jak pozycjonuje się kapitał na rynku.

Sell in May. No właśnie. U nas, jak zaczynał się maj, to WIG20 był na poziomie 2000 punktów, a miesiąc skończył na poziomie 2250. Zapobiegliwi boją się tzw. majowych krachów, bo gdzieś czytali, że krachy najczęściej wydarzają się w maju, więc sprzedali już w kwietniu. Wtedy rynek był jeszcze niżej.

Nie taki straszny SP, jak go malują

Ale aby nie przynudzać, zobaczmy na spółki Skarbu Państwa. W rzeczywistości należałoby napisać, że to nie spółki Skarbu Państwa, ale spółki, w których Skarb Państwa ma mniejszościowy udział. Nie ma chyba na GPW spółek, gdzie Skarb Państwa miałby 50% + co najmniej 1 akcję.

Koronnym argumentem jest to, że spółki te nie są w stanie zyskiwać na wartości, bo są zabetonowane i źle zarządzane. No to zobaczmy na fakty, a nie wymyślone teorie.

1) Przede wszystkim mówimy o największych spółkach, a zatem tych, w które kapitał zagraniczny może inwestować i inwestuje. Potrzebuje wielkości, a zatem i płynności.

2) Napływ kapitałów zagranicznych w czasie pandemii był bezsporny. Rozmawialiśmy o tym na blogu wielokrotnie. Dane można podglądnąć tutaj.

3) Do wzrostu dużych spółek potrzebna jest hossa, a zatem zobaczmy lata 2003-2007. Okres pełnych 5 lat hossy. Od początku stycznia 2003 do szczytowych momentów hossy 2007.

a) WIG20 – wzrost z 1180 na 3900 punktów.

b) KGHM – wzrost z 4,60 na 65 zł (+ dywidendy).

c) PEO – wzrost z 50 na 150 zł.

d) PKN – wzrost z 12 na 50 zł w 2006, później wtórny szczyt na 42 zł.

I tak w koło można wymieniać. Ja rozumiem, że te 200-400% wydaje się niemodne dzisiaj, ale te kilkadziesiąt procent zysku rocznie (średnio za okres hossy) to bardzo zadowalający wynik, jeżeli weźmie się pod uwagę płynność, jaką zapewniają te spółki. Tak więc Skarb Państwa jest mitem. Jak już kapitał wchodzi, to po to, aby zarobić, a przypomnę, że jak była pandemia, to spółki były skupowane na potęgę. Chyba, że ktoś nie wierzy w wolumeny, które wtedy widzieliśmy.

Już wtedy mieliśmy przekonanie, że po takiej akumulacji czekają nas nieprawdopodobne wzrosty i mylić może się ten, kto myśli, że to już koniec. Dlatego do worka (portfela) zapakowaliśmy takie spółki SP jak PZU, KGHM, PGN, czy PKN.

 

Okazuje się, że nie tylko solidnie zyskały na wartości, ale też w 2021 roku wypłacą nam przyzwoite (a w przypadku PZU rekordową) dywidendy. Oczywiście korekty będą się zdarzać i się zdarzą. Korekty i płaskie bessy są naturalnym przebiegiem zdarzeń. Ale to nie powód, aby panikować i brak natychmiastowych wzrostów zrzucać na Skarb Państwa. Zwykle przeceniamy krótkoterminowe możliwości rynku, nie doceniając długoterminowych możliwości. A te są obecnie cały czas otwarte.